sobota, 3 listopada 2012

Cztery lata temu...

Może dziś?
To chyba  jest ten dzień - jestem   gotowa.
Mijają cztery lata od dnia  , który zmienił wszystko  , po którym  rozpoczął mój Armagedon.
Stoję  na dość jeszcze chwiejnych nogach ,ale...stoję.Mogę stać ,mogę mówić- a więc może i pisać ?
Ból jest. Straszny ,chwilami ponad ludzką i matczyną wytrzymałość.
Uzbrojono mnie jednak przez ten czas  w techniki zagłuszania go , więc robię to .
Wola życia to instynkt przecież .
Trzeba mi było sięgnąć dna obojętności ,marazmu,beznadziei ,aby przekonać się  czy ten instynkt we mnie ocalał.Poczułam go ,odnalazłam , mam cel i działam...
Właśnie 3 listopada w 2008 roku , póżnym wieczorem zadzwonił telefon.
Doktor N. -" prowadzący " mojej 22 letniej wtedy córki-Natalii ,bardzo zdenerwowany , poprosił o natychmiastowy  przyjazd mój i męża ,  w sprawie  córki.
Dwa dni wcześniej Natalię wypisano z wrocławskiego szpitala , po zabiegu ,który miał  zakończyć dwumiesięczną (!) hospitalizację z powodu... ropnia w zatoce szczękowej.
Lęk (paraliżujący dosłownie) objął mnie ,przeniknął (na  długo musiałam się  nauczyć tak funkcjonować).
Wiedziałam. Byłam pewna ,że  życie mojej rodziny spotka  coś bardzo złego.
Pocieszałam przerażoną Córkę i szukałam jakiegoś w miarę sensownego powodu dla którego mamy stawić się tak pilnie  w szpitalu.
Nie pamietam ,co mówiłam...
Nie wiedziałam wtedy , że  to moje pierwsze "ćwiczenie"  -taka aktorska wprawka.
Zepchnąć swoje uczucia do piwnicy , zatrzasnąć do niej drzwi i z całej siły trzymać .
Na twarzy maska spokoju ... jestem przecież matką.